Im dłużej trwa epidemia koronawirusa oraz im częściej trafiam na wypowiedzi różnych osób, tym bardziej zadziwia mnie podatność ludzi na różne niestworzone historie – teorie spiskowe. Tak się je nazywa, niektórzy się krzywią, uważają, że użycie sformułowania „teoria spiskowa” to przekreślenie dyskusji, ale jak może być inaczej? Nie możemy dyskutować o płaskiej ziemi i o tym, że koronawirus został stworzony przez firmy farmaceutyczne, żeby zarobić na szczepionkach, bo są to równie identyczne bzdury. Tak samo jak to, że wirus został wypuszczony przez Chiny, żeby doprowadziły do hegemonii nad światem zachodnim.
Nie można z tym dyskutować. Trzeba to nazwać bzdurami, tak jak teorie o chemitrails oraz szkodliwości szczepionek.
Większość
ludzi, która powiela te brednie i tak nie jest w stanie zweryfikować ich
prawdziwości. Z drugiej strony nie dziwi mnie to. Profesor Maciej Giertych, choć
profesor od jakiejś nauki przyrodniczej, powielał teorie o młodym wieku ziemi i
kreacjonizmie, przywołując średniowieczne arrasy z wizerunkami smoków jako
dowód tego, że dinozaury żyły nie tak dawno temu…
Popularność teorii spiskowych wynika z problemów z poradzeniem sobie z nieznanym oraz z niechęci do tzw. mediów mainstreamowych. Jest też realizacją potrzeby indywidualizmu, tak obecnej we współczesnym świecie, takim hipsterstwem intelektualnym. Bo przecież warto mieć zdanie inne niż ci telewizyjni mądrale. Filmik na youtube z żółtymi napisami jest poza tym znacznie bardziej intrygujący – nasz mózg doznaje całkiem sporej przyjemności, kiedy odkrywa wizję zupełnie odmienną niż ta ogólnie obowiązująca. To coś jak emocje, które odczuwamy w filmie w czasie zwrotu akcji, które powodują, że chcemy obejrzeć kolejny odcinek serialu.
To jest trochę tak, że większość ludzi woli oglądać jednak filmy sensacyjne i melodramaty niż filmy przyrodnicze. Oglądanie filmików czy nawet czytanie artykułów z teoriami spiskowymi wyzwala więcej emocji – dlatego wciągają i się rozprzestrzeniają. Ogólnie przyjęte prawdy są po prostu nudne.
Niemożliwe było to kiedyś. Broszury o Żydach rządzących światem były dostępne dla nielicznych, kolportowane po ciemnych salkach lub wysyłane nieoficjalnymi kanałami.
To jednak w gruncie nic nowego.
Mam nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży, ale nie łudzę się, bo zawsze część społeczeństwa błądzi. Dopóki jednak nie będę miał kompetencji Kopernika, nie będę negował powszechnie przyjętych twierdzeń naukowców w jakiejś dziedzinie.
Trwa pandemia koronawirusa. Na wielu polach nastąpiło przewartościowanie. Ustąpił lęk i panika. Zaczynają się próby dostosowania do nowej sytuacji. Przeważa świadomość, że trzeba żyć. Dla nas Polaków problem jest dość daleko. Ludzie umierają tylko w statystykach publikowanych na facebooku. Niewiele osób ma zmarłych wśród znajomych. Nastąpiło też zmęczenie relacjami medialnymi, dość typowe dla każdego tematu pojawiającego się w mediach.
Trwa w Polsce telenowela pt. „Będą czy nie będą wybory”. Jest to śmieszne i tragiczne. Może tragizm tego jest umniejszony tylko przez fakt, że urzędujący prezydent prawdopodobnie wygrałby te wybory. Po raz kolejny jednak można zauważyć, że Polska przestała być państwem prawa. Niestety.
Statystyki tak wyglądają na chwilę obecną.
Jeśli teraz rozpocznie się otwieranie kolejnych sfer życia, będą ich wypatrywać z utęsknieniem.
Jednak cała ta epidemia w wymiarze osobistym nie była jak dotąd najgorsza. Pozwoliła się trochę zatrzymać i na nowo odkryć i przemyśleć niektóre sprawy.
Mamy dzień 14 marca. Na chwilę obecną (godz. 21.00) 103 oficjalne przypadki zachorowań na koronawirusa w Polsce i 3 zgony.
Sytuacja zmienia się z każdą chwilą. Przez 2 tygodnie zmieniła się diametralnie. 29 lutego bawiłem się jeszcze w Warszawie, byłem na koncercie, na dyskotece, choć pamiętam, że na początku tamtego tygodnia, czyli 24-25 lutego, zastanawiałem się, czy w ogóle wyjeżdżać w związku z zagrożeniem epidemią. Już wtedy było oczywiste, że zaraza przyjdzie do Polski. Wtedy jednak załączył się tryb „jakoś to będzie”. Śmialiśmy się trochę z naszego kolegi, który zrezygnował ze spotkania z nami na mieście, zamiast tego pojechał do marketu zrobić zakupy jedzenia na 3 tygodnie.
Niewątpliwie osoby zakażone koronawirusem musiały znajdować się wtedy w Warszawie.
Sytuacja wygląda w ten sposób, że w Polsce wprowadzono niemal stan wyjątkowy, jednak go nie wprowadzając. Jak będzie nikt nie wie. Albo się uda, albo nie. Zastanawiające są jednak głosy płynące z innych krajów. W Wielkiej Brytanii nie zamknięto szkół, w Finlandii też nie. W Wielkiej Brytanii podobno przewidują, że szczyt epidemii nastąpi za 14 tygodni, zatem na wtedy należy zachować najsilniejsze środki, żeby nie zmęczyć od razu społeczeństwa. Angela Merkel już powiedziała, że zakażonych zostanie 60-70 procent społeczeństwa. Podobne głosy płyną nieoficjalnie od lekarza z Kongresu Stanów Zjednoczonych. Wielka Brytania też podobno dysponuje takimi analizami.
Niewątpliwie jednak kupujemy sobie teraz czas, żeby nie doprowadzić do zwiększenia liczby zakażeń. Osobiście zastanawia mnie, na jakiej podstawie decyzję podejmują nasi rządzący. Czy jest to wynikiem prognoz, analiz, czy raczej efektem paniki i strachu przed załamaniem systemu ochrony zdrowia.
Wypowiedzi polityków zachodnich wskazują jednak, że raczej nikt nie liczy na to, że uda się powstrzymać epidemię, tak jak to się udało w Chinach.
Poniższy wykres przedstawia dynamikę wzrostu liczby nowych zakażeń – widać, że od końca lutego liczba nowych zakażeń rośnie bardzo wyraźnie, podobnie jak liczba zgonów.
Warto też zwrócić uwagę na liczbę nowych zachorowań dziennie.
Nie licząc połowy lutego, kiedy zastosowano nową metodologię liczenia zachorowań w Chinach, od początku marca codziennie mamy coraz większą liczbę zachorowań każdego dnia. 13 marca jest to już niemal 11 tysięcy w skali świata. W samych Włoszech w ciągu jednej doby – 3497 osób. Jest to mniej więcej tyle, co w Chinach w najbardziej gorącym okresie. Tylko, że w stosunku do liczby ludności kraju liczba ta ma już inny wydźwięk.
Nie da się wprowadzić rozwiązania chińskiego. Władze polskie twierdzą, że idą chińskim przykładem, ale biorą z niego tylko niektóre elementy. W Chinach praktycznie całą prowincję Hubei odcięto od świata. Wiele wielkich fabryk wstrzymało produkcję. W Polsce na to się nie zanosi, ani też w żadnym innym państwie europejskim. Gdyby Europa była państwem federalnym, być może jakiś centralny rząd europejski mógłby podjąć decyzję o całkowitym wyłączeniu Włoch i ich poświęceniu. Nieważne zresztą, i tak jest za późno. Ognisk epidemii jest już bardzo dużo i to w całej Europie. Nie jesteśmy w stanie zdiagnozować wszystkich przypadków, ponieważ nie tylko w Polsce, ale wszędzie brakuje testów. Testy są reglamentowane, co było widać w Polsce szczególnie na początku epidemii. Teraz rząd zakupił kilkadziesiąt tysięcy, ale to wciąż za mało.
Nie ukrywajmy też, że nie mamy tego rodzaju możliwości i rozmachu, co władze chińskie. Wszyscy słyszeli, że dosłownie w ciągu tygodnia stanęły w Wuhan nowe szpitale. W Polsce udało się przez tydzień postawić przy oddziałach zakaźnych prowizoryczne namioty. Polska, Włochy i inne kraje borykają się z brakiem podstawowych artykułów medycznych – takich jak stroje ochronne i maseczki.
A propos maseczek – od tygodni słychać przekaz medialny, że one nie pomagają, że pomagają jedynie osobom zakażonym, żeby nie zakażały innych. Jakoś jednak personel medyczny je potrzebuje. Być może ten przekaz płynie w tym celu, żeby ludzie nie wykupili tych maseszek, które jeszcze są na rynku. Wtedy służba zdrowia będzie miała kolejny problem.
No i w końcu apb Gądecki zaapelował do wiernych, żeby skorzystali z dyspensy i zostali w domach. Mszy Świętych nie odwołał, do 50 osób mogą się odbywać, co jest zresztą absurdalne. Kto będzie tego pilnował? Kto będzie ich liczył? I pytanie, po co było te parę dni gorących dysput na ten temat?
Apel apb Gądeckiego świadczy jednak o tym, iż jednak poprzednia postawa Kościoła nie wynikała do końca z tkwienia w czasach średniowiecza, ale po prostu z niewiedzy, braku danych i wyobraźni. Nie jest to nic dziwnego. Większość komentatorów, polityków i tzw. ludzi na stanowiskach, zapytana tydzień czy dwa tygodnie temu, pewnie powiedziałaby, że ten wirus to „taka grypa”. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch tygodni wstrząsające dane z Włoch przedefiniowały rozumienie zagrożenia.
Tak to wygląda obecnie. Wstrząsający jest, obliczona na podstawie tych liczb, współczynnik śmiertelności we Włoszech – 6,8 %. W Iranie też jest ok. 5 %. Oczywiście nie ma wszystkich ludzi zdiagnozowanych, więc te liczby są niemiarodajne i nikt nie wie nawet jak bardzo niemiarodajne.
Cały czas jednak zastanawiam się, jak można było nam mówić, że to taka „nowa grypa” (jeszcze 3-4 tygodnie temu), skoro w Polsce na grypę zmarło w lutym 23 osoby (według statystyk). Śmiertelność jest niewątpliwie dużo wyższa niż w przypadku grypy.