To była bardzo dziwna debata. Jak można było dobrać to biało-czerwone tło, od którego tak łatwo dostać oczopląsów? Jak można było wybrać model debaty, w którym nie ma miejsca na interakcję kandydatów?
Dobór pytań był tego rodzaju, żeby sprawić trudność Rafałowi Trzaskowskiemu. Ten jednak, pomimo, że był nieco spięty, dał sobie radę odpowiedzieć na pytanie w taki sposób, żeby nie odpowiedzieć.
Choć pytania same w sobie były idiotyczne, jak np. o przygotowanie do religii w szkole albo o akceptację obowiązkowych szczepień przeciwko koronawirusowi.
Miałkość tej debaty była przemożna. Pewien powiew świeżości znieśli do niej Tanajno i Stanisław Żółtek, którego wypowiedź o menelowym+ przejdzie do historii.
Zaskakująco dobrze wypadł Robert Biedroń, który miał w sobie dużo luzu, podobnie jak Jakubiak i Bosak. Ta ostatnia dwójka wypowiadała się chyba najlepiej pod względem spójności, kontaktu z pytaniem oraz próby nawiązania do wypowiedzi lub osobowości innych kandydatów.
Kosiniak miał kwestie zbyt wyuczone, co sprawiało wrażenie pewnej sztywności.
Ostatecznie, trzeba stwierdzić, że był to show dość marnej jakości. Z perspektywy widza razić musiało przede wszystkim tendencyjne przygotowanie pytań, żeby uderzyć w jednego kandydata. To w sumie wystarczający powód, żeby głosować za kimkolwiek, tylko nie za kandydatem, który stoi za tą tzw. publiczną telewizją.