Zaznaczam, że nie jest to tekst, który rości sobie pretensje do bycia naukowym czy poradnikiem dietetycznym. Bardziej fachowe porady można znaleźć gdzie indziej. Opisuję tu po prostu swoje początki wejścia w dietę ketogeniczną, poprzedzone jakimś, w sumie niewielkim, researchem.
Początek ketozy – inspiracja
Początek był szybki. Zainspirowany trochę przez ostatnio
aktywnego na youtube oraz insta niejakiego Roberta Gryna (należy mu się osobny
artykuł), zacząłem czytać o keto-diecie. No i tak nagle w środę mówię sobie „A
zjem mniej dzisiaj węgli”, czyli na śniadanie do jajecznicy mojej ulubionej
serowej z trzech jajek, zamiast dwóch, jedną skibkę (kromkę – jak to mówią poza
Wielkopolską) chleba. Na obiad też mniej – jedynie śledzie. Kolacja też jakaś
odżywka białkowa. Pomyślałem, że wejdę sobie powoli na dietę o niskiej
zawartości węglowodanów, a potem się zobaczy.
No ale podczas dalszego czytania o diecie keto zapoznałem
się także z tematyką postów oraz głodówek. W książce „Narzędzia Tytanów”
przeczytałem o sposobie wejścia w ketozę w ciągu jednej doby poprzez poszczenie
i umiarkowany wysiłek fizyczny (długi spacer). Opisy tego jak drastyczne i
ciężkie jest przejście w stan ketozy trochę mnie przerażały. Ból głowy,
bezsenność, rozkojarzenie, wahania nastroju, kłopoty z koncentracją… Inne
artykuły potwierdzały to, że w trakcie głodówki organizm wchodzi w stan ketozy.
Głodujemy, żeby wejść w ketozę
Tak więc w piątek rano zjadłem sobie rano jajecznicę z trzech
jajek z wielką ilością boczku, oczywiście z kromką chleba, bo nie wyobrażam
sobie do tej pory jak można jeść coś bez chleba. I nagle stwierdziłem, że nie
będę jadł obiadu, i że zrobię sobie 24-godzinny post. „Wchodzę w ketozę,
zobaczymy”. No i tak przez cały piątek nic nie jadłem. Piłem wodę, do której
dodawałem trochę soli (zgodnie z zaleceniami). Od dawna już nie robiłem postu. Nawet,
kiedy byłem fanatykiem religijnym, rzadko pościłem o chlebie i wodzie. Po prostu
nie znoszę uczucia głodu. Zawsze jem, gdy jestem głodny.
O dziwo jest prawdą, że głód ma charakter falowy. Rośnie,
rośnie i gdy wydaje się, że za chwilę nie wytrzymamy i umrzemy z głodu, to opada,
nie do końca, ale jednak jest lżej. Po pracy zrobiłem sobie długi marsz –
wyszło prawie 10 km. Po drodze zakupiłem sobie butelkę wody i popijałem. Nie
czułem się o dziwo najgorzej. Był to piękny wiosenny piątek, początek kwietnia.
Ludzie wylegają na ulice. Dawno nie byłem poza tym na Wildzie, a to tak piękna
dzielnica. Rynek Wildecki – urocze miejsce, z którym łączą mnie też osobliwe
wspomnienia. Wieczorem jeszcze był 2-km spacer wokół Starego Rynku. Nie powiem,
chwilami czułem się już słabo, głowa bolała, ale najczęściej popicie paru łyków
wody poprawiało tę sytuację.
Bałem się, czy zasnę. Zawsze bałem się tego, że zgłodnieję
przed zaśnięciem i nie będę mógł zasnąć. Będę musiał się najeść i znowu nie
będę mógł zasnąć przez dwie godziny, bo żołądek pełny. Udało się jednak z
pomocą odrobiny melatoniny i spało się nieźle. Pod wieczór, faktycznie, pomimo
lekkiego bólu głowy i osłabienia, zacząłem odczuwać pewną jasność umysłu oraz
jakąś taką energię wewnętrzną. Trudno jednak przesądzać, czy był to dobroczynny
efekt postu, czy też wynik entuzjazmu z powodu doświadczania czegoś nowego, a
może satysfakcji, że przetrwałem cały dzień bez jedzenia.
Pewną motywacją był też poprzedni dzień – czwartek. Zjadłem
tylko śniadanie i około 17, po pracy, poszedłem biegać. Nigdy tak nie robiłem. Przed
bieganiem – tak kazali różni mądrzy ludzie – zawsze coś jadłem, „żeby mieć
energię”. O dziwo biegło się całkiem, ale to całkiem przyjemnie. Wtedy chyba
sobie pomyślałem, że „coś jednak może być z tą ketozą. Coś z tymi węglowodanami
jest przekłamane”.
W sobotę wstałem około 7. Chciałem wytrwać do 9:00 z
pierwszym posiłkiem, ale nie dałem rady. To znaczy, dałbym radę, ale czekałbym
bezproduktywnie, bo źle już się czułem, a szkoda mi było tej godziny. Zjadłem
więc jajecznicę z trzech jajek z potężną ilością boczku (i kawałkiem chleba).
Poczułem się lepiej.
Pierwszy dzień ketozy?
Tego dnia poszedłem na siłownię (weszła klata, triceps i brzuch).
Miałem bardzo dużo energii. Chciało się ćwiczyć. Jeśli natomiast dobrze liczyć,
to w tym momencie powinienem mieć dość mocno wyczerpane zapasy glikogenu. Co
więcej, później jeszcze poszedłem na rower. Było już ok. 15:00, kiedy
zajechałem na polanę i poleżałem na leżaku (pierwsze opalanie w tym roku). Nie
czułem wtedy głodu zbytnio. Posiłek zjadłem o godz. 19:00 – śledzie a la
matijas (niestety wystraszyłem się, bo w zalewie według opisu miała być glukoza,
z tym że nie wiem ile) ze śmietaną 36 % -lekko licząc powinno to być ponad 1000
kcal.
W sobotę wieczorem nasunęły mi się dwa wniosku:
- Nie wiem czy jestem już na lekkiej ketozie.
Nastąpiło jednak coś niesamowitego – po dniu głodowania siłownia i rower, a ja
dałem radę przetrwać do 19:00. Kiedyś by to było nie do pomyślenia. Pierwszy
wniosek – będę robić te głodówki co tydzień, bo ewidentnie nie jest to takie
straszne, a na pewno nie przeszkadza w wysiłku fizycznym.
- Lecę dalej z tematem – nie wiem, co będzie, ale
w sumie nigdy nie byłem na diecie. Spróbuję. Pierwsze doświadczenie z
głodowaniem i likwidacją węglowodanów potwierdzają to, co piszą o diecie
ketogenicznej.
W sobotę wieczorem wpadłem też na pomysł pisania bloga o
wszystkim i o niczym, o czym myślałem już w przeszłości, jednak nigdy tego nie
ucieleśniłem. Nawet zacząłem wyszukiwać domenę, ale… „blogowszystkim.pl” była
już zajęta.
Nadeszła niedziela. Sen dość silny, choć z jednym przebudzeniem w nocy, ale rano ciężko było otworzyć oczy. Zamiast o 7:30 wstałem o 8:20. Nie bardzo chciało się jeść, więc zjadłem zrobiony dwa dni temu naleśnik z mąki migdałowej z serem mascarpone. Muszę te naleśniki z mąki migdałowej dopracować, bo się rozlatują. Nie zjadłem nawet całego. Migdały też mają jednak trochę węglowodanów – ok. 20 g na 100 g, co mnie martwi, bo je bardzo lubię.
Poszedłem na rower – 27 km. Piękny dzień. Wczesna wiosna, delikatne
blado zielone listki wszędzie, białe kwiatki na drzewach. Rozpędziłem się i
weszła Cytadela, Rusałka i Jezioro Strzeszyńskie. No ok. 14:00 byłem już
głodny.
W każdym razie wieczorem znowu wpadł pomysł bloga o wszystkim.
No i jest, więc wychodzi na to, że nowe żywienie mi służy (przynajmniej jeśli
chodzi o tworzenie blogów)
Jest teraz niedziela wieczór. To jest pierwszy wpis.